- Mel! Na Boga, pospiesz się! - zza drzwi usłyszałam mocno zniecierpliwionego już ojca.
Dopięłam walizkę, po czym z nie małym wysiłkiem wywlekłam ją na korytarz, a potem schodami w dół do przedsionka.
- Dobra! Gotowa! - wydarłam się na całe gardło, aż zabolało.
Ojciec pojawił się natychmiast. Zabrał moją walizkę i zaniósł do auta, a ja cała w skowronkach podreptałam za nim. Ominęło mnie dźwiganie tego dwutonowego bagażu. Co za ulga.
Wyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem, więc samochód pędził jakieś 80km/h. W tle szła jakaś okropna muzyczka, której słuchać może tylko mój tato. Uśmiechałam się, najszerzej jak tylko potrafię, ale w głębi siebie czułam narastające zdenerwowanie. Bałam się tego, co będzie. Nieświadomie drapałam kłykcie, aż do krwi.Taki nawyk. W myślach powtarzałam sobie, że będzie świetnie.
Taki krótki prolog. Mam nadzieję, że nie zanudziłam, i że ten kto czyta, zostanie ze mną. ;3
Jest to dopiero początek, kolejny post będzie już dłuższy, rli. :))
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ