wtorek, 7 kwietnia 2015

#0

Ostatnie spodenki, ostatnia koszulka, ładowarka... wrzucałam ostatnie rzeczy do walizki, jak najszybciej, byle by tylko nie spóźnoć się na lotnisko. Rozpoczynały się wakacje, ojciec, który jest trenerem naszej Słoweńskiej kadry skoczków narciarskich, postanowił zabrać mnie ze sobą na zgrupowanie. Pierwszy raz w życiu. Oczywiście znam skoczków, ale nigdy nie dane mi było spędzić z nimi więcej niż tydzień.
- Mel! Na Boga, pospiesz się! - zza drzwi usłyszałam mocno zniecierpliwionego już ojca.
Dopięłam walizkę, po czym z nie małym wysiłkiem wywlekłam ją na korytarz, a potem schodami w dół do przedsionka. 
- Dobra! Gotowa! - wydarłam się na całe gardło, aż zabolało.
Ojciec pojawił się natychmiast. Zabrał moją walizkę i zaniósł do auta, a ja cała w skowronkach podreptałam za nim. Ominęło mnie dźwiganie tego dwutonowego bagażu. Co za ulga.
Wyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem, więc samochód pędził jakieś 80km/h. W tle szła jakaś okropna muzyczka, której słuchać może tylko mój tato. Uśmiechałam się, najszerzej jak tylko potrafię, ale w głębi siebie czułam narastające zdenerwowanie. Bałam się tego, co będzie. Nieświadomie drapałam kłykcie, aż do krwi.Taki nawyk. W myślach powtarzałam sobie, że będzie świetnie.



Taki krótki prolog. Mam nadzieję, że nie zanudziłam, i że ten kto czyta, zostanie ze mną. ;3
Jest to dopiero początek, kolejny post będzie już dłuższy, rli. :))


CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ